- Gdyby wyniki były prawdziwe, wywróciłyby do góry nogami całą walkę z dopingiem. Podważyłyby cały sens mojej pracy - mówi endokrynolog prof. Jerzy Smorawiński, wieloletni szef komisji antydopingowej. - Mam nadzieję, że chodzi o niedokładność badań.
Przeprowadzono je w Laboratorium Antydopingowym w Sztokholmie, które ma licencję Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, na zlecenie naukowców genetyków i endokrynologów z Karolinska University.
Ochotnikom wstrzyknięto jednorazowo 360 mg testosteronu odpowiedzialnego za m.in. wzrost masy mięśniowej i agresji. Następnie wykonano takie same standardowe badania antydopingowe, jakie będą przeprowadzane podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie. W takich badaniach sprawdza się, ile w próbce moczu znajduje się metabolitu testosteronu i epitestosteronu. Jeśli stosunek tych hormonów (T/E) wynosi 4 lub więcej, sportowiec staje się podejrzany o doping. Wówczas przeprowadza się szczegółowe testy.
Spośród 55 osób, które wzięły doping od szwedzkich laborantów, niedozwolone substancje wyłowiono tylko u 38. W siedemnastce, u której niczego nie wykryto, u 10 nie znaleziono ani śladu dopingu, zaś u pozostałych stosunek T/E był poniżej 4, czyli poniżej bariery podejrzeń.
Oznacza to, że przed Pekinem blisko 40 proc. sportowców mogłoby wstrzyknąć sobie wagon testosteronu i uniknąć wpadki. Musieliby tylko dowiedzieć się, czy ich organizmy są wyposażone w gen UGT2B17. Naukowcy stwierdzili, że to właśnie on jest odpowiedzialny za dziwną sytuację, w której sportowiec zażywa niedozwolony testosteron, lecz testy antydopingowe go nie wykrywają. - Wyniki są poruszające. Brak tego genu to jak licencja na oszukiwanie - mówi sława walki z dopingiem Don Catlin z pozarządowego Anti Doping Research w Los Angeles, a wcześniej szef laboratorium z licencja MKOl.
Jeśli sportowiec dostał gen UGT2B17 wraz z materiałem genetycznym od mamy i taty, doping jest wykrywalny. Jeśli otrzymał go tylko od jednego rodzica - ślady testosteronu są o połowę mniejsze. Jeśli nie otrzymał go w spadku w ogóle, śladów po dopingu nie będzie lub będzie ich zbyt mało, aby wytoczyć oskarżenie o nielegalne wspomaganie się anabolikami.
Anaboliki, czyli testosteron i jego pochodne, są najpopularniejszym dopingiem - bierze go prawie połowa wszystkich przyłapanych. Dopingowa machina NRD działała właśnie dzięki nim. Podobnie Kanadyjczyk Ben Johnson, kiedy bił rekord i zdobywał złoty medal na igrzyskach w Seulu w 1988 roku. Oczywiście anaboliki są od dziesiątków lat są zabronione przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski.
Wcześniejsze badania wykazały, że aż 65 proc. przedstawicieli ze wschodniej Azji nie posiada tego genu. Dla porównania - nie posiada go około 10 proc. osób, które naukowcy z Karolinska University określili jako grupa szwedzko-kaukaska. Czy to właśnie wyjaśnia sprzeczność między poglądem, że doping jest powszechny i jednoczesnym brakiem dowodów w postaci pozytywnych wyników antydopingowych? W Polsce w 2006 roku 2,52 proc. analiz dało powód do podejrzeń o doping anaboliczny. W Japonii, Chinach i Korei zaledwie 0,33 (Seul), przez 0,48 proc. (Tokio) do 0,78 proc. (Pekin). Gdy wziąć wyniki badań antydopingowych z niemieckich laboratoriów Kolonii, Kreischy oraz z Warszawy i zestawić je z wynikami z Azji, okaże się, że wykrywa się tam od trzech do siedmiu razy mniej dopingu.
Według naukowców interpretujących wyniki szwedzkich badań panuje opinia, że część sportowców dzięki doświadczeniu wie, że teraz jest nieuchwytna i wykorzystuje tę wiedzę. - Doping wśród osób bez tego genu można wykryć za pomocą badań izotopowych. Spektograf kosztuje około miliona złotych i rocznie trzeba by wydać na dodatkowe badania od 460 tys. do 580 tys. euro. To więc niemożliwe - mówi szefowa laboratorium antydopingowego w Warszawie Dorota Kwiatkowska, która uważa, że tylko systematyczne badania każdego zawodnika pozwalają na lepsze wykrywanie dopingu. Ale ten system - tzw. paszportu zawodnika na pewno nie zostanie wprowadzony szybko.
Wyniki badań Karolinska University zostaną w całości opublikowane w czerwcu w "Journal of Clinical Endocrinology & Metabolism".
Źródło: Gazeta Wyborcza
Brzmi tragicznie... i niestety jest tragiczne. Ja całkowicie nie wierzę w uczciwość Chińczyków. Ba! Nie tylko Chińczyków ale im będzie bardzo trudno cokolwiek udowodnić jak widać.
Żyję tylko nadzieją, że jeszcze długo w sporcie będą się pojawiać wybitne jednostki jak Michael Phelps, które bez wspomagaczy, będą deklasować naszprycowanych rywali