Po raz pierwszy gala najlepszej polskiej organizacji zawitała do
Ełku. W sobotni wieczór
29 stycznia, widzowie tej mazurskiej miejscowości mieli okazję obejrzeć galę
KSW Extra 2 - President Cup. Impreza wzbudziła spore zainteresowanie miejscowej publiczności, która w komplecie zasiadła w hali Widowiskowo-Sportowej, czemu trudno się dziwić, bo nie co dzień w Ełku odbywają się imprezy
sportów walki. Przed ekranami telewizji Polsat Sport, pozostali zainteresowani mogli obserwować zmagania drugiego garnituru federacji i zaproszonych stałych jak też nowych gości z Polski i zagranicy.
Wszyscy wiele sobie obiecywali po nowych zawodnikach, jacy pojawili się w ramach głównego wydarzenia czyli turnieju wagi półśredniej do 77 kg. Także dwie
walki wieczoru
Antoni Chmielewski (20-7) vs.
Vitor Nobrega (10-4) i walka
Artur Sowiński (9-4) vs.
Paul Reed (15-8-1) miały dać kibicom dobre widowisko i tak oczekiwane emocje. Niestety jak to się mówi potocznie "zabrakło ognia". Przeciętne walki, które nie wzbudziły zachwytu ani fanów
MMA ani kibiców, którzy być może pierwszy raz byli na gali.
Ełcka publiczność zachowywała się kapitalnie i nie będzie przesadą komplementowanie jej. Zero chamskich okrzyków, doping na miarę widowiska i gromkie brawa za postawę nawet dla przegranych fighterów, to niebywałe jak na polskie standardy. To zasługuje na wielkie uznanie i pochwałę. Gdyby jeszcze poziom walk był taki jak zachowanie kibiców to galę można by uznać za wielkie a nie przeciętne widowisko.
Gwiazdą wieczoru był bez wątpienia
Aslambek Saidov (9-2). Dwie wygrane walki w solidnym stylu każą w nim upatrywać
materiału na gwiazdę. Podkreślał to nawet w wywiadzie po gali sam Mamed Khalidov - krewny i wielka gwiazda polskiego
MMA rodem z Czeczenii. Saidov pokazał wszechstronność walcząc we wszystkich płaszczyznach i radząc sobie z rywalami dość pewnie. Nie ustrzegł się błędów, ale za każdym razem był w stanie szybko skorygować je i skontrować rywala. Mamed podkreślił, że Aslambek jeszcze się rozwija i najlepsze walki ma przed sobą. Uspokoił nas tym samym, bo gdyby te stoczone w Ełku miały być takimi to pozostawiałyby wszystkich w niepewności co do rozwoju jego talentu.
Będzie on mógł go pokazać 19 marca na
KSW 15 w finale z Niemcem Rubenem Crawfordem, który awansował także po dwóch wygranych nad Mateuszem Strzelczykiem i Rafałem Błachutą. Ta druga była okupiona ciężkim bojem z zawodnikiem No Limits Kwidzyn.
Najlepszą walką wieczoru było starcie Brazylijczyka
Wandersona Silva (5-7) z
Robertem Radomskim (5-1). Polak zaskoczył rywala celnymi uderzeniami i wychodzeniem z ciężkich opresji. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie i na dobrą sprawę trudno było wskazać zwycięzcę. Uczyniono to jednak po rundzie dodatkowej wskazano Radomskiego co było prawidłowym werdyktem. Obaj byli solidnie poturbowani a Radomski miał nawet złamaną podczas walki rękę, stąd udał się do szpitala. Dzięki temu do gry wszedł rezerwowy Rafał Błachuta.
Dobrze poradził sobie
Artur Sowiński (9-4), który w prestiżowej walce superfight zaskoczył twardego Szkota
Paula Reeda (15-7-1) atakując ostro od początku i wygrywając przed czasem.
Rozczarowała walka wieczoru
Antoniego Chmielewskiego (19-7) z
Vitorem Nobregą (10-3). Niemal dwie rundy wiało nudą ringu i żaden nie podejmował ryzyka ostrego zaatakowania rywala. Publiczność zagrzewała obu do boju ale postawili oni na pilnowanie się w obronie i żelazną taktykę. Lepiej wyszedł na tym Chmielewski, nie zarabiając ostrzeżenia za pasywność, które dostał Nobrega. Ostatecznie doszło dogrywkowej rundy i wówczas nieco aktywniejszy był Polak lokując więcej celnych ciosów na głowie rywala, która mocno krwawiła. W efekcie tuż po zwycięstwie publiczność ogromnie się ucieszyła wygraną weterana polskiego.
Galę można by podsumować jako udaną gdyby nie brak takich pojedynków, które poderwałby publiczność z miejsc. Mankamentem były też ciągnące się w nieskończoność przerwy - gala przez to kończyła się mocno po północy i sporo widzów wychodziło w trakcie ostatnich walk. Z dziennikarskiego punktu widzenia także były standardowe niedociągnięcia w organizacji, czyli np. brak możliwości wejścia w strefę zawodników by zadać parę pytań bezpośrednio po walkach.
Zamiast tego można było obserwować perfekcyjną pracę ochrony
imprezy, która chyba była rozczarowana faktem, że nie dostała angażu przy ochronie Baracka Obamy lub nie została skaperowana przez firmę Blackwater do Iraku. Dzielni stróże porządku w Ełku próbowali zrewanżować się za ten brak zainteresowania światowych tuzów pilnowaniem dostępu do zawodników i ściganiem robiących zdjęcia
telefonami komórkowymi. Nie to żebyśmy się żalili - ale wiadomo, że ochroniarze rozumieją jeden fakt - "po kiego diabła jeszcze dziennikarze na gali?".