Już dziś w nocy będzie miało miejsce jedno z największych wydarzeń spośród wszystkich gal Ultimate Fighting
Championship w mijającym roku 2007. Nie może być inaczej, żebym jako wielki fan i miłośnik tego sportu nie obstawił "małego-co-nie-co". Szybki przegląd oferty na nadchodzącą galę
UFC 79 w
Bet-at-home, analiza i poszło. Zakłady zostaną zamknięte o 1:00. Mam chwilkę czasu, więc opiszę Wam trzy walki i mój proponowany typ. Zaczynamy:
Wanderlei Silva vs. Chuck Liddell
Zdecydowanie walka wieczoru i gratka dla każdego, choć minimalnie obeznanego w światku
MMA. Brazylijczyk Silva zwany "The Axe Murderer" to były mistrz wagi średnio-ciężkiej nieistniejącej już organizacji Pride, a Amerykański fighter Liddel zwany "Ice Man" to również były mistrz tej samej wagi (utracił tytuł na rzecz Quintona "Rampage" Jacksona, który również przybył do
UFC z konkurencyjnego jeszcze wtedy Pride), tyle że organizacji
UFC. Dziś zmierzą się w klatce, czyli na podwórku Chuck'a Liddell'a. Obaj panowie zapisali się już jako legendy w historii
MMA i obecnie obaj mają za sobą przegrane dwie walki z rzędu i obaj chcą coś udowodnić, po długich przerwach poświęconych na treningi. Liddell, chyba najniebezpieczniejszy w
UFC prawy prosty zahaczający i Silva pełen swojej zwierzęcej agresji, ponaddźwiękowych bomb z prawej, jak i z lewej, połączonych z techniką Muai Thai, tak dobrze wyszlifowaną w brazylijskim klubie Chute Boxe. Silvy nie widzieliśmy w akcji od prawie roku. Ponieważ to w lutym 2007 stoczył ostatnią walkę w obronie tytułu z Danem Hendersonem, którą przegrał przez KO. Jednak w tym sporcie to się zdarza, zresztą Hendo nie jest byle kim i bardzo mądrze rozegrał walkę z Wanderlei'em, który notabene nie był jeszcze w pełni sił, po bardzo ciężkim knock-oucie, jaki mu zafundował Mirko "Cro-Cop" Filipovic (wysokie kopnięcie na głowę). Silva, według mnie, postąpił bardzo mądrze oświadczając, że robi sobie dłuższą przerwę na powrót do formy, oczyszczenie organizmu i jak zarzekał to nie jest jeszcze koniec "Axe Murderer". Ja mu wierzę. Pomijam już fakt śledzenia kariery tego zawodnika od prawie 9 lat, ale niezaprzeczalnym mojej teorii, że Silva naprawdę ciężko trenował mogą być sporadycznie pojawiające się zdjęcia z sesji treningowych Wanderlei'a. Obecnie Brazylijczyk osiągnął idealną wagę 97 kilogramów i spoglądając na zdjęcia śmiało stwierdzam, że nie jest wynik tuszy, tylko żywej masy mięśniowej, która będzie wstanie znów generować siłę, połączoną z niezwykłą szybkością Brazylijczyka. Jest po prostu pięknie wyżyłowany na chwilę obecną. Choć to jego debiut w klatce, to uważam, że będzie jak najbardziej gotowy, mimo, że poprzeczka ustawiona dość wysoko. Pamiętajmy, że jeszcze do niedawna Silva był członkiem Chute Boxe i zarówno materiały z treningów, jak i znajomość składu tej ekipy mi mówi, że na pewno Wanderlei miał wiele okazji do ćwiczeń i oswojenia się z klatką pentagonu. Zresztą jego styl jest o wiele bardziej pasujący do klatki. Napieranie na przeciwnika i przyciśnięcie go do ogrodzenia i wykorzystanie technik kolanami, to zapewne będzie siła napędowa Silvy w stójce. Chuck Liddell, pupilek prezesa organizacji Dany White'a, jeszcze rok temu był na pedestriale światka
MMA. Jednak przez rok wiele się zmieniło. Chuck to prawdziwy twardziel, imprezuje ile może, a braki w treningu uzupełnia talentem i niesamowitym prawym prostym, którym powalił nawet takie potwory jak Kevin Randleman. Walka z Quintonem Jacksonem pokazała wielu obserwatorom
MMA, że Liddell to towar dobry, choć nie co przereklamowany. Przypominam, że "Rampage" posłał na deski Chuck'a już w pierwszej rundzie, po pięknym sierpowym i "dobitce" w parterze. Jednak wiadomo, specyfika sportu, zdarza się. Fani na pewno już nie wybaczą Chuck'owi kolejnej przegranej z Keith'em Jardinem. Ta walka miała być dla Ice Man'a odpoczynkiem przeczesaniem dróg w drodze ku próbie odbicia pasa mistrzowskiego, a tymczasem Liddell był nijaki, wręcz sflaczały i przegrał przez decyzję sędziowską. Jestem ciekaw jak Chuck podszedł do tej walki, czy trenował równie ciężko jak Silva, posturą zawsze przypominał emerytowanego punk'a niźli wojownika
UFC, jednak też bardziej od treningów wolał imprezy. W zestawieniu tych dwóch zawodników, na pewno możemy powiedzieć, że obaj są cholernie dobrzy, nie zważając na ostatnie perypetię. Zresztą to Silva miał większego pecha, bo po ciężkim knock-oucie z bardzo dobrym zawodnikiem, musiał bronić tytułu z równie świetnym Hendersonem. Chuck przegrał z Quintonem, co było możliwe, gdyż wtedy byli zestawiani jako 'równi-sobie', jednak potem dał całkowitą plamę przegrywając z jakimś drugo-ligowcem. Zestawienie rekordów obu zawodników w ich karierze. Brazylijczyk posiada 31 wygranych (w tym 25 przed czasem!) i 7 porażek, z kolei Chuck 20 wygranych (14 przed czasem) i 5 porażek, jednak to Silva w swojej kartotece posiada walki z zawodnikami bardziej wartościowymi niż Liddell, który tak naprawdę po za Couture'm, Ortiz'em, Oveereem'em i Randlemanem nie walczył z wielkimi tego sportu. Jednak powiedzmy, że Liddell jest na swoim podwórku, więc ta statystyka się lekko wyrównuje. Należy też nadmienić, że Silva jest siedem lat młodszy od Chuck'a, który nie ukrywajmy swoje lata już ma (urodzony w 1969 roku), to też jest duży atut, szczególnie patrząc na wytrwałość jaką Wanderlei włożył w przygotowawcze treningi. Rozumiem w pełni, że Chuck chyli się ku emeryturze i będzie chciał pocisnąć na końcówce, ale przeciwnik jest naprawdę dobry, moim zdaniem nawet minimalnie lepszy od Jackson'a, któy nie miał problemów z Ice Manem. Liddell ma świetną obronę przed obaleniami i zawsze w walce unika walki na glebie jak ognia, jednak Silva to stary wyżeracz jiu-jitsu (jak większość Brazylijczyków) i jeśli dojdzie do sytuacji, gdzie Chuck przyciśnięty do klatki, będzie w parterze, współczuje mu, bo Silva wie, co to znaczy 'latające kolano na głowę'. Fakt, oczywiście, może się zdarzyć, że pomimo treningów, za pewne specjalnie podporządkowanych obronie przed 'śmiercionośnym prawym prostym' Wanderlei zgarnie tego jednego i legnie jak martwy, nie zdziwię się, bo to jest taki sport. Jednak po dokonaniu rekonesansu i jak chyba sami stwierdzicie, nie krótkiej analizy uważam Silve za zawodnika lepszego, lepiej gotowego do tej walki, który zgarnie dziś w nocy zwycięstwo i udowodni wyższość zawodników ze starej gwardii Pride, nad wyjadaczami z
UFC. Wanderlei posiada więcej atrybutów przemawiających za nim. Szybkość, siła, bomby w lewym i prawym okrężnym, do tego dobra walka w parterze i świetne kolana w pół-dystansie. Moim zdaniem jak cholera, dzisiaj Wanderlei wygrywa. Zobaczymy, jak to będzie. Powodzenia Silva!
Mój typ: Wanderlei Silva (1,70
Bet-at-home) Rameau Thierry Sokoudjou vs. Lyoto Machida
Kolejnym spotkaniem, który chciałbym wam przybliżyć jest pojedynek, może nie tak elektryzujący jak walka wieczoru, ale na pewno zapowiadający się bardzo ciekawie. Czarnoskóry Amerykanin afrykańskiego pochodzenia, czyli "The African Assasin" Sokoudjou to fighter, który od dwóch walk mnie niezwykle intryguje. Czemu się dziwić, skoro nikomu nieznany, ledwie 22 letni chłopak przychodzi do organizacji Pride i najpierw pokonuję świetnego Rogerio Noguerie, w pierwszej rundzie przez Knock-out, a następnie jeszcze lepiej deklamowanego Ricardo Aronę, również w pierwszej rundzie, również przez Knock-out. Wielu mówi, że miał szczęście, ja twierdzę, że owszem miał, ale nie tylko. Ten afrykański lew to niezwykle silne chłopisko i nikt mi nie wmówi, że nie ma ponad przeciętnych warunków fizycznych, skoro sam Arona nie mógł go do parteru sprowadzić, a jego próby wyglądały jakby próbował przewrócić drzewo. Kolejnem aspektem jest siłą uderzenia, Nogueria i Arona to amatorzy nie są, a on im tak przy centrował, że jeszcze długo po walce dochodzili do siebie. Naprawdę dobra technika walki, obrona przed obaleniami, siła jak lew, czemu ten młody chłopak to zawdzięcza? Moim zdaniem odpowiedź brzmi: Team Quest i fakt, że Dan Henderson, równie wielka legenda
MMA, traktuje do jak syna i bacznie trenuje. Thierry robi niesamowicie szybko postępy. Prześledźmy szybko jego karierę, zaczynał od walk w pomniejszej organizacji klatek pentagonu (plus na dzisiejszy wieczór, że już miał styczność z pentagonem), dwie walki wygrane, jedna z emerytem, druga przez KO z mało znanym zawodnikiem. Potem porażka ze średniakiem Teixeirą, oglądałem walkę, ewidentny brak doświadczenia, błąd, dostał w globus i zaliczył knock-down. To było na początku 2006 roku, potem w 2007 Soukodjou przychodzi do Pride i robi tam furorę pokonując wyżej wymienione sławy. Według mnie wcale nie próżnował przez ten okres i teraz jest jeszcze lepszy i cholernie zmotywowany, żeby zawojować
UFC, co nie udało się jego mentorowi Hendersonowi. Na rozgrzewkę Soukodjou dostaję Loyoto Machidę, zawodnika, który może nie jest jakąś wybitnością, ale na pewno nie można go lekceważyć, o czym świadczy rekord 11 wygranych i ani jednej porażki. Machida wygrał siedem z jedenastu walk przez decyzję, świadczy to, że twardy zapewne z niego gość, ale nie prezentuję wielkich fajerwerków w walce, co według mnie jest atutem do wykorzystania dla Thierrego. Kogo pokonał? Ostatnio Nakamurę, wielkiego zawodnika, tyle, że od dawna na emeryturze, po prostu dziadka, który już nie prezentuje, tego za co go pamiętamy. Na pewno na plus jest wygrana z Penn'em, choć było to dość dawno i śmierdzi mi tu przypadkiem. Pokonał też dobrego Franklina ale w 2003 roku, czyli kiedy ten zaczynał dopiero karierę w
UFC. Według mnie średnio, którego jeśli African Assasin nie zlekceważy to spokojnie pokona, pana który podaję jako swój główny styl karate. Jeśli Thierry jest w formie sprzed roku, albo lepszej myślę, że można spokojnie spróbować, nie równość kursów zapewne wynika z rekordów zawodników, nędznych statystyk, ale ja wiem swoje. Zobaczmy. Do boju Lwie!
Mój typ: Rameau Thierry Soukodjou (2,00 w
Bet-at-home)
Georges St. Pierre vs. Matt Hughes
Moja ostatnie propozycja na dzisiaj, to będzie mam nadzieję, tylko formalność, a że bukmacherzy proponują całkiem niezłe kursy, to grzechem byłoby nie spróbować. Zdecydowanie najmniej emocjo zobaczymy w tym pojedynku, według mnie. Kanadyjczyk St. Pierre po pechowej utracie tytułu mistrza wagi średniej, musi odbudować swoją renomę w
UFC i przetrzeć szlaki ku próbie odbicia pasa. Widać ma spory kredyt zaufania (i słusznie) u działaczy
UFC, gdyż oferta jest jasna, pokona Matt'a, wtedy dostaje rewanż z Serrą. Georges to zawodnik ponad-przeciętny, niezwykły talent, dawno nie widziałem tak dobrego technicznie i szybkościowo, a jednocześnie wyżyłowanego i atletycznego fightera. Miał cholernego pecha, że przegrał obronę o tytuł z Matt'em Serrą. Chwila braku koncentracji i lekko go zahaczył sierpowy, Serra wykorzystał zamroczenie Kanadyjczyka i dokończył poddaniem . Widziałem walkę i dla mnie to wielki nie fart. Jak znam Georges'a to na pewno ostro wziął się do roboty, a słowa w wywiadzie "Pokonam Hughes'a, a potem chcę Serrę!" nie są przez takich zawodników jak on puszczane na wiatr. Przegrał do tej pory dwie walki z 16 i nie uważam, by dzisiaj przegrał po raz trzeci, bo jest po prostu lepszy. Matt to dobry zawodnik, pracuje ciężko nad swoim warsztatem zawodnika, jednak brakuje mu tego polotu, atletyczności, on po prostu zawsze będzie koło numeru 3 w tej wadze i nigdy nie będzie mierzył w mistrzostwa, przynajmniej dopóki tacy zawodnicy jak Anderson, czy St. Pierre są w okolicy. Choć doświadczenie i rekord wygranych walk są po stronie Matt'a nie możemy tak tego oceniać. St. Pierre po za
MMA ma bardzo bogatą przeszłość w sportach walki, do tego jest cholernie utalentowany i moim zdaniem jest kwestią miesięcy, gdy odzyska pas. Krótko i na temat: Jeśli dziś Pierre przegra będzie to zdecydowana niespodzianka i przypadek.
Mój typ: Georges St. Pierre (1,50 w
Bet-at-home)
To by było na tyle. Życzę wszystkim emocji. Ciekawe, czy w ogóle ktoś te wypociny przeczyta... :jezora: Pozdrawiam!