Baqu
Forum VIP
Nieznośna ciężkość lotu
źródło: http://www.przekroj.pl/wydarzenia_swiat_artykul,8107,0.html :idea:
Gdy po przejściu drobiazgowej kontroli na lotnisku w Houston biznesmen Farid Seif wsiadał do samolotu, nie miał pojęcia, że właśnie wstrząsa posadami bezpieczeństwa amerykańskiego lotnictwa cywilnego. Nie wiedział też, że w torbie oprócz laptopa ma swojego 17-strzałowego glocka. Zorientował się trzy godziny później, po przylocie, już w hotelu. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. „Glock to przecież spory pistolet. Nie da się go przeoczyć!” – skarżył się potem amerykańskim dziennikarzom.
A jednak się dało – i to nawet nieraz. Seif z glockiem powinien był wpaść co najmniej dwukrotnie: podczas skanowania torby rentgenem i w trakcie przeszukania jej zawartości. Jakkolwiek rasistowsko to zabrzmi, bezczynność strażników była tym dziwniejsza, że Seif – z uwagi na irańskie pochodzenie – czujność obsługi lotniska powinien wzbudzać w dwójnasób. Nic więc dziwnego, że biznesmen był zdumiony. Dziwi natomiast, że równie zdumione były władze amerykańskiego Urzędu Bezpieczeństwa Transportu (Transpor-tation Security Administration). Przecież takie wpadki to ich specjalność.
Teatrzyk bezpieczeństwa
TSA dużo się w ostatnich latach napracował, żeby maksymalnie uprzykrzyć życie pasażerom korzystającym z przestrzeni powietrznej. Skanery ciała, skrupulatne kontrole osobiste, przesłuchania, poszerzanie do absurdu indeksu przedmiotów zakazanych – to, że budzą kontrowersje, jest jasne od dawna. Ale dopiero teraz okazuje się, że ich uciążliwość nie przekłada się na zmniejszenie zagrożenia zamachem terrorystycznym. Wnioski z kontroli przeprowadzonej w TSA przez Government Accountability Office (GAO, odpowiednik naszej NIK) są jednoznaczne i dla urzędu okrutne: szasta pieniędzmi na prawo i lewo, zleca kontrakty o szemranej przydatności i fatalnie dba o bezpieczeństwo lotów. Nawet największym ekspertom trudno jest wyjaśnić, dlaczego do tej pory nie doszło do tragedii.
TSA to dzieło George’a W. Busha. Urząd został powołany do życia po zamachach z 11 września 2001 roku. Jego głównym zadaniem było i jest do dziś budowanie takiego systemu bezpieczeństwa, który zminimalizuje ryzyko powtórki tamtych wydarzeń. Z grubsza chodzi o to, by każdy pasażer wiedział, że jeśli w końcu wejdzie do samolotu, to znaczy, że jest już bezpieczny (czytaj: wokół niego nie ma ludzi z glockami w walizkach). Tyle teoria.
Na realizację tego zadania Urząd Bezpieczeństwa Transportu wydał dotychczas 14 miliardów dolarów, zlecając w sumie 21 tysięcy kontraktów dziesiątkom wykonawców. Metoda jego działania jest prosta i sprowadza się do bycia mądrym po szkodzie.
Po zamachach z 11 września na indeks obiektów zakazanych trafiły wszystkie ostre przedmioty – bo porywacze sterroryzowali załogi samolotów nożami do rozcinania gazet.
Po incydencie z Richardem Reidem, który w grudniu 2001 roku za pomocą bomby umieszczonej w obcasie zamierzał wysadzić boeinga 767 lecącego z Paryża do Miami, wprowadzono kontrolę obuwia.
Od 2006 roku, gdy Amerykanie i Brytyjczycy wykryli spisek siatki terrorystów, którzy chcieli powtórzyć wyczyn Reida, tyle że z wykorzystaniem materiałów wybuchowych w płynie, na pokład nie wolno wnosić butelek o pojemności większej niż sto mililitrów.
Z kolei po tym, jak w grudniu 2009 roku Nigeryjczyk Umar Farouk Abdulmutallab dokonał nieudanej próby zdetonowania plastiku ukrytego w bieliźnie, TSA zaczął masowo wprowadzać skanery ciała i wzbogacił kontrolę osobistą o przeszukiwanie miejsc intymnych. Kontrole potrafią być tak wnikliwe, że pasażerowie, którzy cenią sobie własną nietykalność cielesną, czują się upokarzani, a nawet molestowani. Jak Tammy Banovac na przykład, 52-letnia eksmodelka przykuta do wzbudzającego wszystkie możliwe detektory wózka, która często była tak dokładnie obmacywana, że uciekał jej samolot. W grudniu zeszłego roku postanowiła zaprotestować. Na kolejną kontrolę na lotnisku w Oklahomie dojechała niemal tak nagusieńka jak w 1997 roku, gdy pozowała do „Playboya” (swoje wdzięki przykrywała wtedy jedynie skromnym uśmiechem).
Bombowa skuteczność
A skanery? Okryły się złą sławą, jeszcze zanim weszły do użytku – z powodu zdolności do ujawniania tego, co pasażer ma pod ubraniem, szybko zostały ochrzczone mianem pornoskanerów. Dziś w USA działa ich prawie 400. Za rok ma być tysiąc. Plus setki na innych kontynentach. Ci, którzy specjalnie na okazję skanowania kupili sobie majtki manifest z napisem „Czwarta poprawka” (gwarantuje ona prawo do prywatności), będą mieli mnóstwo okazji, by je założyć.
Gdyby radykalizacja metod TSA gwarantowała bezpieczeństwo, sprzeciw może byłby mniejszy. Problem w tym, że nie gwarantuje. Z testów jakości kontroli na lotniskach regularnie przeprowadzanych przez Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego wyłania się obraz nędzy i rozpaczy. W 2006 roku tylko w ciągu jednego dnia agentom na lotnisku w Newark udało się przemycić do samolotów 20 z 22 bomb. A inspektorzy z GAO wnieśli wszystkie 19 pojemników z ciekłym materiałem wybuchowym. Gdy rok później GAO testowało szczelność systemów na lotnisku w Los Angeles, z 70 prób 20 zostało udaremnionych. Na chicagowskim lotnisku O’Hare stosunek ten wyniósł 75 do 30. Średnia arytmetyczna jest bezlitosna – wystarczy cokolwiek wiedzieć o ukrywaniu bomb i broni palnej, żeby być niemal pewnym sukcesu.
– To żenujące – tak komentuje te wyniki Clark Kent Ervin, były główny inspektor z Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (resortu, któremu podlega TSA). – Niskie płace, słabe wyszkolenie, zabijająca czujność monotonia pracy przy taśmie z przesuwającym się bagażem to przepis na kłopoty. Same nowe technologie niczego nie załatwią.
Nie załatwią nie tylko dlatego, że śledzi je zaspane oko strażnika, ale także dlatego, że są nieskuteczne. Według GAO nie dość, że urząd przepłaca za kontrakty, to jeszcze rzuca się na nowinki będące dopiero w fazie testów. Przykładem kabina do wykrywania śladowych ilości materiałów wybuchowych czy substancji odurzających na odzieży pasażera. To był kolejny przypadek bycia mądrym po szkodzie; TSA zamówił je po tym, gdy w 2004 roku dwie Czeczenki wysadziły się w rosyjskich samolotach startujących z moskiewskiego lotniska Domodiedowo. Zamówił, chociaż wiedział – i GAO wyraźnie to stwierdziło – że urządzenia nie przeszły fazy testów. Dziś 116 kabin wartych 30 milionów dolarów stoi bezużytecznie w magazynach.
– Większość kontraktów TSA charakteryzuje się taką przypadkowością – mówi „Przekrojowi” John Huey, amerykański ekspert do spraw bezpieczeństwa na lotniskach. – Urząd reaguje mechanicznie na każde zagrożenie, nie ma w tym żadnej refleksji. Niewiele brakowało, a doszłoby do realizacji zamówienia na pancerne pojemniki do przechowywania nadanego bagażu. Na szczęście nie zgodzili się na to przewoźnicy, bo były za ciężkie i dramatycznie zwiększyłyby zużycie paliwa.
– TSA powiela błędy swoich poprzedników – wtóruje analityk Tom LaTourette z instytutu spraw międzynarodowych RAND. – Od wprowadzenia w latach 70. wykrywaczy metali skupowano wszystkie możliwe technologie. Nikt nie dostarczył spójnej odpowiedzi na pytanie, jak zająć się bezpieczeństwem na lotniskach.
Będą nowe wynalazki
TSA ma pozornie mocny argument na swoją obronę – po 11 września w USA nie doszło do zamachu. Czyli z miliardów dolarów wydanych na bezpieczeństwo jest jakiś pożytek.
Rafi Ron, były szef ochrony na znakomicie strzeżonym lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie, jest innego zdania: – Próby zamachów kończyły się fiaskiem tylko z powodu błędów terrorystów – mówi „Przekrojowi”. Zabezpieczenia, na które TSA wydał miliardy dolarów, nie zdały egzaminu.
Skanery ciała pewnie nie poprawią tego bilansu. Jak wykazali eksperci w raporcie opublikowanym w „Journal of Transportation Security”, mają problem z wykrywaniem plastikowych materiałów wybuchowych. Ich cienkie warstwy przyklejone do ciała są na skanerze zupełnie niewidoczne.
Co jeszcze nas czeka w tej pogoni za błogostanem pasażera? Amerykanie testują nowe skanery butelek, które wydłużą jego oczekiwanie o dodatkowe 20 sekund. Nowe skanery butów (9 sekund). Zupełnie nowe skanery źrenicy (3 sekundy). Nowe kabiny do wykrywania nielegalnych substancji. Może zbieranie danych o pasażerach. A w dalszej perspektywie czujniki wykrywające podejrzaną mimikę – czyli coś, co świadczy o tym, że pasażer kombinuje. Tak czy siak, możemy być pewni, że do już źle wydanych miliardów dojdą kolejne.
Być może właśnie o to chodzi terrorystom – by Zachód trwonił fortunę na system, który można obejść za grosze. Przez całe lata TSA łożył miliardy na bezpieczeństwo lotów pasażerskich. A Al-Kaidzie wystarczyły trzy miesiące, żeby wziąć na cel loty transportowe, wypełnić cartridge do drukarek śmiercionośnym pentrytem i wysłać je do USA. Kosztowało ją to cztery tysiące dolarów. Tysiące, nie miliardy. To się nazywa czysty interes.
Rafał Kostrzyński
„Przekrój” 2/2011
Co cię czeka na Okęciu
Skanery ciała nie czekają – bo ich nie ma i pewnie nie będzie. Czekają kontrole osobiste – czasem bardziej skrupulatne niż w USA, bo mogą się skończyć poleceniem zdjęcia bielizny (takie rewizje odbywają się zawsze w osobnych pomieszczeniach, w towarzystwie dwóch strażników tej samej płci co osoba rewidowana). Psy i wykrywacze dziwnych substancji też czekają – lepiej więc nie pachnieć pentrytem czy meskaliną. Czeka również rozstanie z każdym płynem, aerozolem czy żelem w naczyniu o pojemności większej niż sto mililitrów (ale do czasu; najpóźniej w kwietniu 2013 roku ograniczenia te mają zostać całkowicie zniesione).
Pozornie na Okęciu jest więc oldschoolowo, ale Straż Graniczna zapewnia, że systemy bezpieczeństwa są szczelne. Jak szczelne – to tajemnica, ale podobno wytrzymują naloty kontrolerów Urzędu Lotnictwa Cywilnego i Komisji Europejskiej, którzy robią, co mogą, by wnieść bombę na pokład, a potem wyciągnąć z tego konsekwencje.